obywatelle (she/her)

  • 26 Posts
  • 27 Comments
Joined 5 years ago
cake
Cake day: July 28th, 2020

help-circle
  • Gadam o tym od 10 lat, przeżyłam już wszystkie fazy miłości środowisk lewicowych do skuteczności prawicowego populizmu, zazdrości że my nie robimy tak jak oni itp. Tłumaczyłam, wyjaśniałam, dalej nic. No ale ja jestem nikim. Może jak Markiewka to napisze to ktoś wreszcie podchwyci i skończy się cała ta naiwna nawijka, że możemy grać w tę samą grę, kiedy kto inny ustala zasady. Albo że musimy mieć “swoje media” - łatwo to rzucić, trudniej znaleźć kogoś kto za nie zapłaci.


  • A to akurat są w stanie ustalić, np. po rodzinie. Dlatego jej też warto nie mieć. Wszystko też zależy od tego do jakich baz danych ma dostęp windykator – bo generalnie to żeby korzystać z wielu usług, adres podać trzeba (np. do konta w banku, a bank ma prawo spytać o dokumenty potwierdzające że na adresie mieszkamy).

    Tutaj krecią robotę robią często gminy, które zajmują się ustalaniem tego, komu wystawić rachunek za odbiór odpadów komunalnych, bo jest to obowiązkowe. Loophole na jaki można liczyć to to, że bazy nie są połączone, i że firmy windykacyjne nie mają dostępu do wszystkich. Ale nie wiem jak to wygląda dzisiaj, przy coraz większej centralizacji. Dlatego mówię o kosztach: windykatorzy nie lubią kiedy ściąganie długu za dużo ich kosztuje.

    Dlatego poleca się co najmniej życie na walizkach/skłocie. No i ofc można zapomnieć o rzeczach na raty, umowach z niektórymi dostawcami netu i telefonii komórkowej itp, bo jesteśmy i tak wpisani do KRD albo do InfoMonitora, a tam to już leci po PESELu. Chyba że trafimy na usługodawcę który tego nie sprawdzi albo którego to nie obchodzi. Bo do KRD trafiamy za każde gówno powyżej 200 zł i mogę potwierdzić że słyszałam historię o instytucjach olewających takie gównowpisy.

    Gorzej jeśli życie zmusi cię do otwarcia działalności – wtedy traktujo cię jak przedsiembiorce i wielu rzeczy po wpisie do BIK/KRD robić nie będziesz mógł.

    Aha, no i w świetle nowych przepisów lepiej nie zakładać skrzynki do e-doręczeń. xD


  • Pracowałam kiedyś w pobliżu tematu. Długi ze spółek miejskich typu MPK, ZTM itp. są sprzedawane prywatnym windykatorom. A ci już niestety mają sposoby na zamienienie życia jednostki w piekło. Policja, jak się zdaje, nie może tego robić. Albo mandat się przedawnia albo umarza.

    Jedyne co jeszcze w miarę działa na Kruków itp. to nie mieć stałego adresu zamieszkania, najlepiej żyć na ulicy. Ogółem sprawić, żeby koszty ściągnięcia długu przewyższały jego sumę. Wtedy windykatorom przestaje się chcieć.



  • Nie no, nie ma aż takiego entuzjazmu u postronnych. Po prostu co chwila trafia się jakiś młody łepek z wyznaniami typu “ej jak myślicie zdałbym egzaminy do policji/dostałbym się do wojska” itp? Tak jak istnieją jakieś tam nieliczne transki które chcą walczyć z dysforią za pomocą embrejsowania jakiejś tradwive ideologii bo nwm, zrobi ją to bardziej babą czy co.

    Zjawisko występuje głównie poza lewackimi bańkami, w przestrzeniach niezdefiniowanych politycznie, gdzie takie pojęcia jak patriarchat i maczyzm też nie są jakoś specjalnie używane. Bo właśnie ci ludzie często trafiają na “ogólne” grupy dla LGBT po tym jak dostają zjeby w tych bardziej insiderskich. A tam, w tych przestrzeniach ogólnych, można znaleźć enabling każdego rodzaju spierdolenia.





  • Przecież literalnie napisałam że to rzeczywistość cyberpunkowa. Lajk, naprawdę dziękuję za potwierdzenie że w takowej nie żyjemy. :)

    Gdy uznajemy, że potrzebny jest wybór ale korzystamy z rozwiązania, które stosuje 98% ludzi to robimy krecią robotę bo pracujemy na zabicie wyboru.

    Pewnie tak jest. Na szczęście w anarchizmie nie będzie tramwajów, ani kolei żelaznej, bo tak pan Trocki powiedział. Nie będzie też biletów i nie będzie problemów z urzędami, bo ich też nie będzie.



  • Ano, zgadzam się. Ja sama prawie zawsze płacę telefonem, bilety MPK kupuję w appce itp, doceniam to że MOGĘ to robić, bo pamiętam zbyt dobrze czasy drżenia przed kanarem albo kupowania biletu “za odliczoną kwotę” u kierowcy. Albo czasy kiedy nie można było na wycieczce sprawdzić rozkładu bez 10-kilometrowego spaceru, a tablica na miejscu i tak była zdarta i nieaktualna.

    Ale nie podoba mi się też właśnie to, że żeby w ogóle skorzystać z wiedzy w danym momencie czy zakupić usługę często NIEZBĘDNA jest appka. Zawsze przypomina mi się najidiotyczniejsze miasto na świecie czyli Tel Awiw, gdzie nie ma czegoś takiego jak automaty biletowe, a autobusem jeździ się tylko “na appkę” (super pomysł jak masz polski roaming w telefonie…), ew. z tego co pamiętam można było zdobyć jakiś bilet tygodniowy w tajemniczym punkcie. Za to za bilety kolejowe trudno było zapłacić inaczej niż gotówką, bo terminale kartowe w kółko się wywalały. xD

    Koniec końców tworzyło to cudną szarą strefę. Tubylcy mówili mi że prawie wszyscy turyści jeżdżą bez biletu i że kanary jak tylko zobaczą moją aryjską mordę, to nawet nie będą do mnie podchodzić. :D

    Czasem zaczynam sobie myśleć że taka cyberpunkowa rzeczywistość z elektronicznymi tablicami czy terminalami wszędzie byłaby o tyle spoko, że nie trzeba by było się logować w pięćset miejsc, a sprawę załatwiałoby się i tak analogowo.


  • Ale to akurat nic nowego. Właśnie od czasów sprzed II wojny to wręcz pospolita taktyka. Polska też zrobiła to z wieloma Niemcami na terenie kraju przed wrześniem 1939.

    Myślę że na tamtym etapie angażowana była FEMA, bo USA to kraj, który najpierw likwiduje agencje czy instytucje, które “normalnie” mogłyby się takim czymś zająć (HUD, FDAA, wcześniej RFC…), a potem ceduje ich zadania na barki innych instytucji które powołuje na zasadzie “a zróbmy im dodatkowe uprawnienia, kiedyś mogą się przydać, a przy okazji się oszczędzi”.

    BTW obawiam się że każdy “rozwinięty” kraj ma taki “contingency plan”, tylko lepiej go teraz ukrywa, ew. jest lepiej targetowany. Zresztą szczerze mówiąc, chyba wolalabym żeby zajęła się tym FEMA niż CIA…








  • Oczywiście pamiętaj że jestem też wredna i złośliwa bo lubię wpieniać pewnego kolegę, który po minucie odpala się w tych wątkach. W rzeczywistości jak dla mnie nie ma nic złego w tym, żeby istniały dwa państwa, jeśli już muszą istnieć państwa. Po prostu szczerze wątpię, że jedno z tych państw kiedykolwiek się szczerze na to zgodzi i będzie szanować granice i autonomię drugiego, bo, welp, już historia pokazała że nie zamierza. Ale próbować warto. Kocham przegrane sprawy i jestem ich zagorzałą orędowniczką.

    A czy w tym akurat tekście jest dużo więcej o tej pamięci i tradycji historycznej? Trudno mi powiedzieć.